top of page
Tanzania post

Kanada - z wizytą w Ameryce Północnej

Zaktualizowano: 10 kwi 2023



Burza przeszła, a deszcz przestał padać, delikatne promienie słońca przedzierają się przez czubki wysokich świerków. Ostatnie dwa dni spędziliśmy pływając canoe po jeziorze Clearwater Lake. Przemoczeni do suchej nitki jedziemy szutrową drogą w kierunku miasteczka o tej samej nazwie - Clearwater. Lekko znudzona monotonią jazdy, przemierzam kolejne kilometry. Znajdujemy się w niedalekiej okolicy Ray Farm, gdzie widywane są czarne niedźwiedzie. Nagle dociera do mnie co widzę. "NIEDZWIEDŹ, PATRZCIE NIEDŹWIEDŹ!" - krzyczę. Wielkie poruszenie w samochodzie i już wszystkie twarze przyklejone są do szyb. Niedźwiedź niespecjalnie przejmował się naszą obecnością. Powoli opuszczam szybę, kręcę filmik, robię tysiące ujęć, mamy go! Cały wyjazd na to właśnie czekaliśmy.


GRANICA USA-KANADA

 

Lądujemy w Seattle, mieście położonym w stanie Waszyngton, ok 200 km od granicy z Kanadą. Samochody wynajmujemy przez znaną w Stanach aplikację TURO i ruszamy w kierunku Kanady. Przed wyjazdem szukaliśmy informacji co można, a czego nie można nam przewozić przez granicę USA-Kanada. Niestety informacji było niewiele. W związku z czym postanowiliśmy ograniczyć zakupy jedzeniowe i przekroczyć granicę w stosunkowo pustym samochodzie (nie licząc oczywiście naszych wypakowanych po pas plecaków). Obawialiśmy się korków i "trzepania" na granicy, jednak poszło dosyć gładko, zero stania w kolejce i sympatyczna strażniczka, która poprosiła, abyśmy wyrzucili czereśnie i jakieś pomidory. Odetchnęłam więc z ulgą - udało się!


JONES LAKE I DZIURA W OPONIE

 

Zatrzymujemy się przed zjazdem na szutrową drogę prowadzącą ku górze na camping przy Jones Lake. Droga jest trudna, wyboista, a nasz samochód wyładowany po brzegi. W pewnym momencie zapala się kontrolka, jednak my jedziemy dalej, zostało tylko kilkaset metrów, sprawdzimy to na górze. Jednak, gdy nawierzchnia się wyrównuje czujemy, że ewidentnie coś jest nie tak. Dojeżdżamy pod camping, Kuba kręci tylko głową. Poszła nam opona! Przygoda nie byłaby przygodą, gdyby nic się nie wydarzyło. Cała grupa - sami spece od wymiany opon - łapie klucze w dłonie i bierze się do roboty. Po kilkudziesięciu minutach, wymianie zdań i opinii auto znów jest sprawne i gotowe do jazdy. Wsiadam za kółko i niepewnie ruszam za Kubą do naszego place'a noclegowego.

O poranku schodzę do jeziora, widok jest niesamowity. Skaliste, ośnieżone szczyty odbijają się w tafli jeziora, a słońce nieśmiało wyłania się zza chmur. Czas jakby na moment się zatrzymał, biorę głęboki wdech. To właśnie w takim miejscu odpoczywa nam się najlepiej. Głowa się oczyszcza, a ty zapominasz o wszelkich bolączkach i trudach życia codziennego, doceniasz to "tu i teraz". Czyż nie dla takich chwil właśnie żyjemy?

HALFWAY RIVER HOT SPRINGS

 

Naturalne gorące źródła, mieszczą się pośrodku lasu, nad rzeką Halfway River. Z ziemi wydobywa się gorąca woda, która wpływa do naturalnych basenów wodnych. Miejsce to było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, co prawda wcześniej czytaliśmy o nim i oglądaliśmy zdjęcia, jednak to jak prezentowało się ono w rzeczywistości to bajka. Spokój i chill jaki tam panował jest nie do opisania. Rzeka płynąca tuż za twoimi plecami, świerki otulające cały obszar i gorąca woda dająca ukojenie styranemu podróżnikowi. Nic też dziwnego, że miejsce to ściąga do siebie wyjątkowe grupy ludzi.



KIERUNEK BANFF!

 

Banff National Park był wielce wyczekiwanym przez wszystkich punktem wycieczki. Park Narodowy mieszczący się w południowo-zachodniej części Alberty, jest pierwszym Parkiem Narodowym w Kanadzie. Droga do Banff, z każdym kolejnym kilometrem przekonywała nas coraz bardziej do swojej "kanadyjskości". Wypatrywanie niedźwiadków z okien samochodów stawało się już naszą nieodłączną codziennością. Karoli udało się nawet jednego zauważyć, jednak, gdy zawróciliśmy niestety już go nie było. Gdy wyobrażałam sobie Kanadę (a wyobrażałam sobie oczywiście taką z pocztówki), to właśnie taki krajobraz miałam przed oczami. Wysokie, ciemnozielone świerki wijące się wzdłuż jezdni przedzielonej na pół żółtymi pasami. Gdzieniegdzie wychylające się szczyty górskie, strumyki, znaki "UWAGA ŁOŚ", no i tylko niedźwiadków brakowało w tej idealnej wizji. Trasa do Banff była tym na co czekaliśmy wszyscy!

LAKE LOUISE

 

Do Lake Louise docieramy tuż przed zachodem słońca. Jezioro jest prawdziwą perełką Banff National Park, chętnie odwiedzaną i dobrze znaną nie tylko Kanadyjczykom. Szmaragdowe lustro nieskazitelnie czystej wody otoczone jest przez ośnieżone szczyty górskie. Intensywnie ciemnozielone lasy iglaste porastające dolne partie gór jak i wpadające w linię brzegową jeziora tworzą magiczny krajobraz. Kuba poprowadził nas na punkt widokowy, z którego (jak mi mówiono) roztaczał się piękny widok zachodzącego słońca nad jeziorem. Karola została ze mną na dole, ponieważ, cóż no, los chciał inaczej, poturbowana przez pień musiałam zawrócić do samochodu, zagryźć zęby i zalać rany solidnym chlustem alkoholu. Pozostała część grupy dotarła jednak na szczyt, skąd mogli obserwować zachodzące na horyzoncie słońce.


Nazwa jeziora zmieniana była przynajmniej trzykrotnie. Po raz pierwszy zostało ono nazwane Horâ Juthin Îmne (jezioro małych rybek) przez lud Stoney First Nations, który jako pierwszy osiedlił się na tym obszarze. W 1882 roku lud ten zaprowadził kanadyjskiego pracownika kolei Toma Wilsona nad jezioro. Gdy ten wraz ze swymi kolegami po raz pierwszy zobaczył jezioro nie mógł wypowiedzieć słowa ze zdumienia. Ogarnął go cichy zachwyt nad cudem natury. Postanowił nadać jezioru nazwę Emerald Lake. Dwa lata później zmieniono jednak nazwę na Lake Louise na cześć księżniczki Louise Caroline Alberta, córki królowej angielskiej - Wiktorii. Księżniczka mieszkając w krainie gór i lasów przez zaledwie 5 lat, tak silnie interesowała się losem miejscowej ludności, że postanowiono nazwać jezioro jej imieniem.


PARK NARODOWY BANFF

 

Podczas naszego pobytu w Banff wybraliśmy się na trekking w góry. Trekking na Cascade Mountain Na dobry początek postanowiliśmy nieco rozgrzać nasze zapomniane już mięśnie i stawić czoła wyzwaniu - 1806 m przewyższenia. Nie byliśmy pewni jak nasza grupa wypada kondycyjnie, jednak wszyscy chętnie wdrapywali się kolejne metry do góry. Początkowo szlak wiódł przez zielone, iglaste tereny, co rusz mijaliśmy znak "uwaga niedźwiedź". Mniej więcej w połowie trasy krajobraz zaczął się zmieniać, robił się bardziej surowy, iglaki zniknęły, a zastąpiły je rozłupane skały. Pogoda też zaczęła robić się niepewna, ciemna chmura wisiała nad miasteczkiem Banff, które obserwowaliśmy z góry. Część grupy postanowiła odpuścić i zejść na dół. My jednak poszliśmy dalej, chmura ominęła nas szerokim łukiem, a my parliśmy naprzód, ku górze. Strome zbocze i osuwający się żwir nie pomagały w ataku szczytowym, jednak po wielu wysiłkach docieramy na czubek góry. Widok obłędny, ale co tu dużo mówić, zobaczcie sami.

Miasteczko Banff Jest to niewielka mieścina, w której mieści się cała baza turystyczna Parku Narodowego. Odwiedziliśmy Muzeum Historii Naturalnej, w którym znajduje się ekspozycja okazów wypchanych zwierząt, roślin i minerałów związanych z parkiem. Miasteczko ma niezwykły urok. Każdy zdobył jakąś pamiątkę dla siebie i przyjaciół w jednym z licznych sklepików z pamiątkami. Zjedliśmy kanadyjskiego burgera i pojechaliśmy dalej - do Jasper National Park, do którego wiedzie malownicza dorga Icefield Parkway. Ale o tym już w następnym poście :)



356 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page